GÓRNY o LUDZIACH Z DOLINY NICOŚCI. Wywiad

"Ludzie z Doliny Śmierci” to zbiór, trzeba przyznać pasjonujących reportaży, opublikowanych na łamach prasy pomiędzy 1994 a 2011 rokiem. Jeden z tekstów, o nim jeszcze porozmawiamy, nie był do tej pory prezentowany. Jak zrodził się pomysł na to, by ten rozproszony materiał zebrać w jednej publikacji?

Grzegorz Górny: Od ponad 20 lat jeżdżę po świecie, zwłaszcza po krajach Europy Środkowo-Wschodniej i jako reporter zbieram materiały. W czasie tych podróży spotkałem wielu niesamowitych ludzi i poznałem wiele fascynujących historii. Część z nich opisałem i opublikowałem. Z czasem zauważyłem, że tych opowieści jest tyle, że można by je zebrać i wydać w formie książkowej. Wszystkie te reportaże układają się w pewną mozaikę. To obraz XX wieku, w którym obywatele naszej części Europy zostali poddani presji dwóch totalitaryzmów: ze Wschodu i z Zachodu. Chciałem zatem pokazać, jak ta presja wyglądała na przykładzie realnych ludzi i konkretnych wyborów egzystencjalnych, jakich musieli oni dokonywać. To jest właśnie wspólny mianownik większości tekstów zebranych w tej książce.

Skąd Pana zainteresowanie właśnie Europą Środkowo-Wschodnią? Gdyby na mapie zaznaczyć miejsca, skąd pochodzą bohaterowie „Ludzi z Doliny Śmierci”, to okazałoby się, że 13 punktów - tyle reportaży zgromadził Pan w książce - znajduje się na wschodzie naszego kontynentu.

Przez wiele lat pracowałem jako korespondent prasy polskiej w Europie Wschodniej. Przez dwa lata byłem stałym korespondentem „Życia Warszawy” na Ukrainie. Jeździłem w rejon Karabachu, gdzie trwały działania wojenne, przepłynąłem 7 tys. km syberyjskimi rzekami... więc mam pewne doświadczenie Wschodu. Muszę powiedzieć, że tych 13 historii zostało wybranych z morza wielu innych opowieści. W książce jest np. reportaż o węgierskim księdzu, który był bohaterem Kościoła katakumbowego. Przeprowadziłem na Węgrzech kilkanaście rozmów z różnymi duchownymi, którzy byli zaangażowani w działalność Kościoła podziemnego, ale z tych kilkunastu opowieści ta jedna, dotycząca Györgya Bulányiego, wydała mi się szczególnie godna zgłębienia i opisania.

„Ludzi z Doliny Śmierci” otwiera tekst dość osobisty, reportaż na temat Iwana Korszyńskiego. To nie przypadek?

To akurat tekst, który opisuje losy człowieka, który został moim teściem, ponieważ ożeniłem się z jego córką. Ten reportaż obrazuje losy kogoś, kto spędził osiem lat w łagrach, a później uratował życie swoim prześladowcom. Nie chcę w szczegółach opowiadać skomplikowanych perypetii tego bohatera, ale mogę powiedzieć, że dla mnie jest on przykładem chrześcijańskiego nakazu przebaczania wrogom i miłowania bliźnich. Ratuje bowiem życie oficerowi śledczemu NKWD, który chciał go zabić, a także fałszywym świadkom, którzy kłamliwie zeznawali podczas jego procesu. Jedyna motywacja, jaką się kieruje, jest chrześcijańska.

Zestawia Pan ze sobą postaci diametralnie różne, przywołując z lamusa historii tych, których życiorysy nie są zbyt chwalebne - delikatnie rzecz ujmując. W kontraście pojawiają się ci, którzy potrafili nawet w najtrudniejszej sytuacji ocalić godność, człowieczeństwo. Domyślam się, że to celowe działanie, by jeszcze bardziej podkreślić wielkość, ofiarę, siłę ducha?

Te reportaże nie są jednowymiarowe, tak jak niejednowymiarowa jest rzeczywistość, w której przyszło się poruszać moim bohaterom. Pokazuję ludzi w chwilach próby. Okazuje się, że jedni im sprostali, inni wręcz przeciwnie. Takie jest życie. To nie są tylko bohaterowie pozytywni, których możemy stawiać za wzór. Są też bohaterowie negatywni. Pokazuję również tych, których można nazwać ambiwalentnymi, niejednoznacznymi. Myślę zatem, że te reportaże jakoś odzwierciedlają życie takie, jakie jest, a nie jest ono do końca ani białe, ani czarne. Jest w nim miejsce na wybory, na opowiedzenie się po jednej albo po drugiej stronie.

Innymi słowy dobro na tym może nie tyle czarnym, ale przynajmniej szarym tle, jest jeszcze lepiej widoczne?

Zastanawiające jest to, że ci, którzy nie sprostali wyzwaniu i wybrali zło, nie skończyli najlepiej. Ich zwycięstwo okazało się krótkotrwałe. Widać to dopiero w perspektywie finału ich życia. Szczególnie wyraziste jest to w reportażu, w którym zestawiam losy kardynała Józsefa Mindszentyego z losami komunistycznego przywódcy Jánosa Kádára. Wystarczy porównać, jak umierają. Pierwszy w całkowitym spokoju ducha, drugi - niepogodzony ze światem, ze sobą, targany wyrzutami sumienia, próbujący się usprawiedliwić, ale nie znajdujący nawet odpowiednich słów.

Na początku naszej rozmowy wspomniałem o niepublikowanym wcześniej tekście, który znalazł się w Pańskiej książce. Poświęcony jest on Helenie Majewskiej, postaci chyba zapomnianej, jak się wydaje zupełnie niesłusznie?

Rzeczywiście, jest to postać zupełnie nieznana. To bezhabitowa zakonnica ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów, którą można nazwać zaginionym ogniwem w dziejach kultu Bożego Miłosierdzia. Wszyscy znają siostrę Faustynę Kowalską, ks. Michała Sopoćkę, a nie wiedzą, że pomiędzy nimi znalazła się także pewna mistyczka, właśnie siostra Helena Majewska, która miała olbrzymi wpływ na rozwój kultu Miłosierdzia Bożego. Po śmierci siostry Faustyny ks. Sopoćko został zupełnie osamotniony, obarczony misją kontynuowania dzieła zmarłej mistyczki. I oto półtora roku po śmierci Faustyny do ks. Michała Sopoćki zgłasza się zakonnica, która ma niemal takie same objawienia jak siostra Faustyna, objawienia przynaglające do ustanowienia w Kościele święta Bożego Miłosierdzia. Warto dodać, że sama ani nie znała siostry Faustyny, ani treści jej objawień. Dla ks. Sopoćki była to wielka nadzieja, znak od Opatrzności, że powinien kontynuować swą drogę. Siostra Majewska przez kilka lat, w okresie okupacji, prowadziła dziennik mistyczny, w którym zapisywała treść objawień. Nawet zastanawiała się, czy nie wstąpić do nowego Zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego, którego założycielem był ks. Sopoćko. W ostatniej chwili jednak miała objawienie, w którym usłyszała od Jezusa, że On przygotowuje dla niej inną drogę, że ma pozostać w Zgromadzeniu Sióstr od Aniołów i ma się usunąć w cień, żeby nie przesłaniać sobą siostry Faustyny. Ta pokorna zakonnica rzeczywiście usunęła się w cień, nie przesłoniła Faustyny i to usunęła się w cień tak skutecznie, że znikła na kilkadziesiąt lat ze świadomości osób wierzących w Polsce. Kiedy zbierałem materiały do książki o siostrze Faustynie i Bożym Miłosierdziu, nie znałem historii siostry Majewskiej. Nieco później wpadł mi w ręce jej dzienniczek mistyczny i właśnie tę historię opisałem w książce „Ludzie z Doliny Śmierci”.

Moglibyśmy szeroko omawiać każdy z tych 13 tekstów, które jak napisał Krzysztof Ziemiec, są gotowym materiałem na scenariusz filmowy. Mnie osobiście niezwykle poruszył tekst o podwileńskich Ponarach, miejscu kaźni m.in. ok. 20 tys. Polaków, w czasie II wojny światowej; miejscu chyba w polskiej świadomości zupełnie nie istniejącym. Nie chciałbym jednak zdradzać zbyt wielu szczegółów, by nie pozbawiać czytelników przyjemności zapoznania się z Pańską książką. „Ludzie z Doliny Śmierci” to przestroga, świadectwo, lekcja?

Wartość literatury, także literatury faktu, sprawdza się w tym, na ile sposobów może ona zostać odczytana. Dla jednych może być to lekcja, dla innych przestroga, dla jeszcze innych świadectwo. Nie zamykam nikomu drogi do interpretacji tych utworów.

Ma Pan jeszcze w szufladzie kilka takich perełek ze swych podróży?

Mam, ale układają się one w nieco inną historię. Zbiory reportaży to nie są worki, do których się wrzuca wszystkie teksty, jak leci. Muszą się one układać w pewną całość. Wydaje mi się, że tych 13 historii, które tutaj opowiedziałem, stanowi spójną kompozycję. Teraz natomiast pracuję nad kolejnymi.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Rafał Łączny

Wywiad opublikowany 17.01.2014 r. na stronie http://wpolityce.pl

Copyright©2010-2016 Zgromadzenie Sióstr od Aniołów.
Strona stworzona dzięki Drupal